Serdecznie witam i o zdrowie pytam

Witam,
mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas i jeszcze kiedyś mnie odwiedzisz.

sobota, 25 kwietnia 2009

Zosieńka Maleńka!!!

Ostatnimi czasy Zosieńka niesamowicie mnie zaskakuje.
W poniedziałek długo czekałyśmy na panią od Zosinej gimnastyki. Czekałyśmy sobie na sali, wygodnie ulokowane na materacu. Na początku byłam troszeczkę niezadowolona, że musimy czekać, bo Zosia była troszkę śpiąca i bałam się, że nie poćwiczy zbyt długo (i obawy okazały się słuszne, ale nic to). Dzięki tym oczekiwaniom zauważyłam, że moje śliczne maleństwo potrafi świetnie przesuwać się na brzuszku do przodu! Idzie jej to bardzo sprawnie i pełza sobie z wielką ochotą. Czasem nawet stanie na czterech... Co prawda w poniedziałek wyglądało to troszkę jak czołganie rannego żołnierza w okopach, bo Zosia odpychała się tylko prawą nóżką, lewą ciągnąc za sobą, ale już dziś pięknie zasuwa używając obu kończyn dolnych :o)
Ale to nie wszystko! Maleńka jest coraz bardziej ciekawa świata i coraz trudniej ograniczyćją do przebywania w jednym pokoju (starania o pozostanie Zosi na jej matce z puzzli piankowych są już zupełnie bezcelowe, jest super, jeśli wspaniałomyślnie nie opuszcza dywanu i nie poleruje gołej podłogi), zapory z wałków, poduch i poduszek powoli przestają stanowić dla niej jakikolwiek problem.
Oprócz zasuwania do przodu Zosieńka nauczyła się włączać i wyłączać naszą lampkę nocną. Robi to z wielką pasją i zaangażowaniem, a odkrycie działania pstryczka przyniosło jej wiele radości. Ciekawe jest to, że gdy bawi się lampką wieczorem, zawsze zostawia ją włączoną, gdy rano - wyłączoną. Ba, przedwczorajszego poranka podpełzła sobie do pstryczka tylko po to, żeby zgasić światło, po czym odwróciła się w drugą stronę i zajęła czymś ciekawszym*.
Ostatnio również bardzo polubiła przytulanie. Pięknie i uroczo przekrzywia główkę na boczek i wtula ją w podusię. Jest to tak rozbrajający widok, że... eh, aż słów brak. I chyba właśnie z tego powodu dostrzegła zalety pluszowego misia, do którego nie tylko fajnie się przytula, ale można go również podrapać po nosie i oku.
Przytulanie się w ogóle jest super. Poza miękkimi poduszkami świetnie sprawdza się mama, babcia, dziadek a nawet kocyk i ... podłoga. Bardzo zmęczona Zosieńka przytula się nawet do niej.
Ach, i ten ząbek! Uroczy, maleńki ząbeczek, który po wielkich trudach w końcu wydobył się z dziąsełka - teraz Zosia ma już czym skrobać bananka!
Niestety, nie same przyjemności i miłe niespodzianki czekają na młode mamy. Zosieńka straciła apetyt na zupki, je znacznie mniej niż ostatnio i częściej domaga się cycusia. Za to z wielkim apetytem wcina wszelkie deserki na bazie twarożków i jogurtów. Czyżby po mamusi była fanką przetworów mlecznych? Szkoda, że nie samym mlekiem człowiek żyje, bo martwię się, że nie dostaje ważnych składników odżywczych.

*budzenie i zmuszanie do otwarcia oczu mamusi to najciekawsze zajęcie

niedziela, 12 kwietnia 2009

TATA

Zosia mówi "tata" do dziadka, czyli mojego taty. Zdarzyło jej się to już kilka razy. Dziadek mówi "nie tata, dziadzia", a ona z uśmiechem na buzi "tata". Co prawda przed wczoraj nazwała dziadka "dziadzia". Było to przeurocze, bo najpierw szeptała sobie pod noskiem, z opuszczoną główką dziadzia-dziadzia, a potem radośnie wykrzyknęła "DZIADZIA". Ale było to jednorazowe. A "tata" mówi do niego często...
Nie wiem, dlaczego. W końcu pierwszy raz powiedziała "tata", jak byłyśmy same w domu, potem do biologicznego taty (przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, że mówi "tata" i jest to bezpośrednio skierowane do taty). Więc dlaczego teraz nazywa dziadka tatą?
Eh, przykro się robi, bo tym podobnych sytuacji będzie pewnie coraz więcej...

Przedświątecznie nieBajecznie

Gnębi mnie ostatnio brak czasu (co widać po częstotliwości dodawania postów oraz godzinie pisania) i humoru. Ten ostatni jest również odpowiedzialny za przestój w pisaninie. Ostatnie dni były skropione łzami, przyprawione złością, okraszone niezliczonymi frustracjami, tonące w smutku, z niewielkimi przebłyskami uśmiechów. A to wszystko dlatego, że:

1. Zosieniutka zamieniła się w straszną marudkę (pewnie stoi za tym jej przeziębienie), która na krok nie da od siebie odejść, ba, nie da nawet odwrócić się do siebie plecami! Nie pomagają ulubione zabawki, bo gdy tylko odsuwam się odrobinkę, lub odwracam w inną stronę, moje szczęście zamienia się w syrenę, którą uciszyć mogą jedynie ramiona mamusi. Nawet podczas snu nie daje mi wytchnienia, bo gdy tylko odsunę się choćby kawałeczek, zaczyna płakać.
Również babcia, służąca pomocą wieczorami podczas przyrządzania mleczka, jest mocno eksploatowana. Pól przytomna musi stać z dziecięciem na rękach obok mnie przyrządzającej miksturę, bo wycie Zosieńki, gdy tylko straci mnie z oczu, jest nie do zniesienia (nie do zniesienia przede wszystkim dlatego, że serce się kraje na widok maleńkiej twarzyczki zalanej łzami).
2. Córa nie jest samolubna, podzieliła się ze mną wirusem. Przez to zapewne jestem mniej odporna na stresy i frustracje, a i sił trochę brakuje. Zmęczenie częściej bierze nade mną górę, a, niestety, chwil na mały relaksik brak totalnie z w/w powodów.
3. Ojciec ukochanego dziecięcia szarga moimi nerwami wygłaszając swoje mądrości na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia. Skończy się jeden, zaraz znajdzie sobie drugi. W sumie nic w tym nowego, ale ostatnimi czasy coraz ciężej zachować dystans. Zmęczenie i brak możliwości odreagowania stresu nie wpływają korzystnie na kondycję nie tylko ciała, ale i ducha. A "tatuś" postawił sobie chyba za cel życiowy wynajdywanie coraz to nowszych tematów do sporów i metod wyczerpywania mojej cierpliwości.

Cóż, Święta za pasem ( w sumie to już się rozpoczęły), czas radości i spokoju... A u mnie ani radości, ani spokoju, ani ciut, ciut. Nie udało mi się zrealizować świątecznych postanowień (które wcale nie były wielkie, potrzebny mi był tylko ktoś, kto na parę godzinek zajmie się Zosią), a wspomnienia poprzednich przypominają mi tylko o zranionym sercu, utraconych nadziejach i marzeniach zmieszanych z błotem.
W zeszłym roku optymistycznie myślałam o odrobinie goryczy, która jedynie podkreśla smak szczęścia. W tym kropla szczęścia tonie w oceanie goryczy.
Może jakoś uda mi się zbudować tratwę, na której dopłynę do tej kropelki... muszę. Dla własnego dobra. I dla Zosi.

Pełnych szczęścia, radości i miłości Świąt Zmartwychwstania Pańskiego.