Serdecznie witam i o zdrowie pytam

Witam,
mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas i jeszcze kiedyś mnie odwiedzisz.

niedziela, 22 marca 2009

Z pamiętnika neurotyka

Obudziłem się dziś przed budzikiem,
(Co jeśli stanie się to moim nawykiem?)
Bo całą noc byłem zdenerwowany,
Że gdy budzik zadzwoni, będę niewyspany!

piątek, 20 marca 2009

Wychodne

I któż by pomyślał, że dwie godzinki na pogawędkach przy kawce, poza domem i bez potomstwa mogą dodać tyle energii? Oraz poprawić już i tak fantastyczny nastrój :o). Kurcze, już dawno nie miałam tak długo tak cudownego samopoczucia.
Jak to fajnie pogadać, nie oglądając się co pół minuty w celu skontrolowania, czy Maleństwo nie zjada czegoś niestrawnego, nie wydłubuje sobie oka, nie wkłada głowy w tajemniczą szczelinę, nie wtyka paluszków do gniazdka, nie... nie robi czegoś zagrażającego zdrowiu lub życiu, ewentualnie wywołującego szlochy, płacze i czarne rozpacze.
Jak to fajnie przebywać w miejscu innym niż własne cztery ściany. Jak to fajnie wypić kawę, którą przygotuje ktoś inny. Jak to fajnie używać szklaneczki, której potem nie trzeba samodzielnie zmywać. Jak to fajnie posiedzieć przy małym stoliczku, w nastrojowym półmroku przy zapachu świec i świeżej kawy...
Fajnie, tylko nie za długo. Niestety (albo na szczęście) tęsknota do Dziecięcia jest bardzo silna. Nie pozwala oddalić się zbyt daleko i na zbyt długo. Ale zawsze to coś...

A. - dziękuję za przemiły wieczór :o)

czwartek, 19 marca 2009

I piękne dni nastały

Od wczoraj (a raczej już przedwczoraj) Zosieńka ma cudowny nastrój. Jest wesolutka, uśmiechnięta, rozgadana...
Cóż, wykapana mama ;oP
Ach, a jej cudowny humor udziela się i mi. Tak więc już pełne dwa dni chodzę jak w skowronkach.
Tfu, tfu, żeby nie zapeszyć - hihihi
Jak cudownie, gdy tak humorki dopisują. W końcu cieszę się każdą chwilą. Mam więcej energii, więcej cierpliwości i więcej pomysłów na zabawy z Brzdącem.
Cudownie, cudownie, cuuuuuuudownie - aż chce się śpiewać i skakać z radości.
"W życiu piękne są tylko chwile". Niech te chwile trwają wiecznie.

poniedziałek, 16 marca 2009

Zosia Chichotniczka

Zosia to mały, wesoły Chochliczek Chichotniczek. Tak niewiele wystarczy, żeby zaczęła się szczerze śmiać: kilka całusków mamusi, małe gilgotki, zabawa w chowanego, dziwnomowa (czyli dziwne dźwięki wydawane przez mamę)...
A jej śmiech jest tak uroczy, taki rozkoszny, taki rozbrajający. Wszystko inne może się przy nim schować. I ona z tym uśmiechem robi się jeszcze słodsza niż zwykle (a wydawać by się mogło, że słodsza być już nie może).
Czyż jest coś piękniejszego od uśmiechu dziecka?

Z ostatniej chwili: siedzę przy komputerze, Zosia śpi na boczku w pokoju obok, ja sobie piszę... Piszę tak i słyszę dźwięczne i donośne Ba! (Ba brzmiące jak okrzyk radości i zaskoczenia w jednym) Wchodzę do pokoiku, a tam Zosia leży na brzuszku, główka podniesiona wysoko, ramionka wyprostowane. Na mój widok uśmiecha się serdecznie i szeroko i "mówi": Babałauauaaa.
Dziecięce przebudzenia są słodkie.

piątek, 13 marca 2009

Zimowe słoneczko


Mam nadzieję, że zza ciemnego lasu i dla mnie w końcu wyjrzy słońce. Na razie się na to nie zanosi, wręcz przeciwnie, coraz czarniejsze chmury nade mną.

czwartek, 12 marca 2009

WRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR

Dobrze, że nie ma powszechnego pozwolenia na broń. Dla wszystkich bez względu na płeć, wiek i wykształcenie. Gdyby było, dziś za moją sprawą, najprawdopodobniej, świat stałby się lżejszy o kilka jednostek ludzkich.

Po raz kolejny (już trzeci) ludzie, którzy wynajmują ode mnie mieszkanie nie wpłacili pieniędzy za wynajem. Kontaktu zero. Jedno nie odbiera, drugie chyba zrezygnowało z telefonu, bo ciągle słyszę komunikat: "nie ma takiego numeru"...
Mało tego, wszystko, jak zwykle, na mojej głowie, bo "tatuś" się nie zainteresował.
A żeby jeszcze dolać oliwy do ognia, nie wpłacił pieniędzy na konto, z którego bank ściąga raty.
Niestety, to co płacą nam wynajmujący nie pokrywa całej raty, więc musimy dopłacać. Miał to robić "tatuś". Obiecał, że przed wyjazdem to załatwi. Obiecał, i - czemuż mnie to nie dziwi? - nie wpłacił. Za to wyleciał sobie na tydzień do Irlandii w celach relaksacyjnych.
Boże, widzisz i nie grzmisz.

Liczba jednostek do zlikwidowania: 3

Kurcze, ja mam naprawdę dużo stresów i zmartwień. Naprawdę mam co robić i nie narzekam na nudę. Ileż bym dala, żeby osobnik, który twierdzi, że chce naprawić swoje błędy, zdjął z mojej głowy kłopot mieszkania. Ale zamiast tego, dowala mi nowych. Najpierw wpakował nas w to ..., potem nie chciał sprzedać ości niezgody, do starań o wynajęcie nawet palca nie przyłożył, a teraz jeszcze zaniedbuje uzupełnienie raty. O przypilnowaniu czy wynajmujący wpłacają pieniądze już nie wspomnę.
A mnie stresy zżerają, Zosia płacze przy kłębku nerwów, który jest jej mamą i znikąd pomocy... Żadnej deski ratunku.

Boże, zatrzymaj Świat, ja wysiadam. To nie na moje siły...

Po deszczu słoneczko

Mój nastrój dnia wczorajszego był dokładnie taki sam, jak i pogoda: raz świeciło piękne słońce, raz lał deszcz i sypał grad.

Słońce pojawia się z każdy uśmiechem Zosieńki i jej manifestacją bezgranicznego zaufania.

Po wieczornym mleczku leżałyśmy sobie razem na łóżeczku.
Pokoik zatopiony w lekkim, ciepłym świetle solnej lampki.
Ja na wznak, już półprzytomna, pełna nadziei, że Zosia niebawem zaśnie, bez większych trudności i marudzenia.
Zosia, ciut znudzona ( a raczej zmęczona), na mim brzuchu, leniwie bawiła się guzikami mojej koszuli nocnej - w sumie nic dziwnego: guziczki śliczne, różowe, lekko perłowe i połyskujące - w sam raz do zainteresowania małej dziewczynki.
Więc leżymy tak sobie razem, ja pod nią, ona na mnie. Głaszczę Zosiny boczek walcząc z ciężarem powiek... i nagle główka Zosi leciutko opada na moje piersi, by za chwilkę poderwać się do góry. I znowu opada. Wtula się coraz bardziej i mocniej. Oczka zamykają się powolutku, mgliście otwierają, ale ciężkie powieczki nie dają im szans. A maleńki paluszek, z powoli odpływającą świadomością, skubie wciąż guzik od maminej koszuli.
Nie da się opisać, co w takiej chwili czuje mama. Ale każdemu życzę tak cudownych doświadczeń.
Rozczulających. Takich pięknych, uroczych i zapadających w pamięć na zawsze.

A tymczasem dobranoc.

środa, 11 marca 2009

Czasami

Czasami jestem okrutnie zmęczona. Niby nieuzasadnienie zmęczona - w końcu nie przerzuciłam tony węgla. Nie mam na nic siły. Ramiona mi opadają (i wszystko inne też). Najchętniej zapakowałabym się do łóżka i z niego nie wstawała. Ogarnia mnie wstrętne poczucie bezsilności i bezradności. Okropne. Okropne, bo taki stan wywołuje frustracje i złość, a ja nie mam możliwości zostawienia wszystkiego choćby na pół godzinki i wyciszenia negatywnych emocji. Nie mogę tak po prostu iść się przejść, zapalić papierosa, położyć z książką w ręku lub zanurzyć się w relaksującej kąpieli. Nie mogę zostawić dziecka bez opieki. Przez co frustracje i złość narastają, narastają... A ja nie chcę przerzucać swoich frustracji na Zosię. Nie chcę, żeby odbijały się na niej moje złe nastroje i negatywne emocje. Nie chcę, żeby złościł mnie jej płacz. Złościł do tego stopnia, że zamiast utulić odkładam do łóżeczka. Przecież ona nie płacze mi na złość, tylko dlatego, że jest głodna i zmęczona. Jest jeszcze za mała, żeby zrozumieć, że przygotowanie mleka chwilę trwa i trzeba poczekać...
Ale czasami naprawdę nie daję rady. Nie daję rady, bo opadam z sił. I na dokładkę dochodzi poczucie, że jestem złą matką.
Nienawidzę takich wieczorów. Przygnębiających, dołujących i smutnych. Nienawidzę tym bardziej, że nie wiem jak im zapobiec. Nienawidzę, bo nie mam nikogo, kto by mnie w takiej ciężkiej chwili wsparł na swoim silnym ramieniu ;o(

poniedziałek, 9 marca 2009

Kłamstwo kłamstwem kłamstwo pogania

Nie rozumiem jednego. Dlaczego ludzie się okłamują? Dlaczego udają kogoś innego przed przedstawicielami odmiennej płci? Przecież to jest zupełnie bez sensu. Chodzi mi o kłamstwa jakich się dopuszczamy wchodząc w nowy związek. I nie mam na myśli lekkiego podkolorowania swojej osoby w celu podniesienia atrakcyjności. Chodzi mi o wielkie oszustwa, o opisanie siebie zupełnie na odwrót. Po co mówić, że chce się mieć mnóstwo dzieci, skoro nie planuje się ani jednego; że jest się bardzo rodzinnym, skoro jest się samotnikiem; że najważniejsze jest domowe zacisze, skoro jest się imprezowiczem nie mającym nic wspólnego z domatorem; że wierność jest najważniejsza, skoro lubi się skoki w bok; że chce się ustatkować, skoro w głowie wciąż nowe znajomości; że uwielbia się koncerty rockowe, skoro słucha się techno; że wakacje tylko w górach, skoro wypoczywa się najlepiej nad morzem... Przecież w swoich upodobaniach i poglądach nie jesteśmy jedyni. Można znaleźć kogoś, kto ma podobne priorytety i spojrzenie na świat. Rozumiem wciskanie takich kitów, żeby wyrwać panienkę na jedną noc, albo niezbyt długi i niezobowiązujący romansik (rozumiem, ale nie pochwalam). Ale po co kłamać tak komuś, z kim się wiąże dłuższe plany? Przecież związku nie da się zbudować na kłamstwie, które wcześniej czy później wyjdzie na jaw. Nie da się udawać kogoś, kim się nie jest przez całe życie. Nie da się udawać i być szczęśliwym. Po co w końcu podejmować poważne kroki i wiązać swoją przyszłość z kimś, kto tą przyszłość widzi zupełnie inaczej, w sposób, którego nie można zaakceptować.
Zupełnie tego nie rozumiem. I zupełnie nie rozumiem tego, dlaczego ja trafiam na takich kłamców. I dlaczego nie potrafię tych kłamstw rozpoznać.
Hm, w sumie nie było ich wielu. Raptem dwóch. Jeden się ze mną ożenił. Z drugim mam dziecko.
Po co pierwszy się żenił, skoro w głowie mu były tylko imprezki a nie rodzina.
Po co drugi najpierw przez rok opowiadał, jak bardzo chce założyć rodzinę a potem przez ponad rok starał się ze mną o dziecko, skoro jak tylko wylądowałam w szpitalu zaczął spotykać się z inną.
Po co?
Kurcze, przecież ja nie ściemniam, nie kłamię. Jak widzę, że kroi się coś poważniejszego, otwarcie mówię o swoich planach na przyszłość. O swoich priorytetach. Nie zmuszam nikogo do przyznawania mi racji, bo ile ludzi na świecie tyle poglądów. Nie chcę nikogo zmieniać. Nie osaczam, nie chcę zatrzymać przy sobie za wszelką cenę. Nie dostosowuję swoich upodobań do upodobań partnera. A w zamian dostaję stek kłamstw i obietnicę spójnego wspólnego życia, która ma się nigdy nie spełnić. Dlaczego oni mnie okłamują? Przecież sami w ten sposób nie są szczęśliwi. Przecież na pewno woleliby układać sobie życie z kimś, kto podobnie je postrzega. Więc po co to wszystko?

Chcę spotkać na swojej drodze kogoś, kto będzie podobnie postrzegał przyszłość, będzie miał podobne pragnienia i plany (dlatego mówię o swoich otwarcie). Czy to naprawdę tak wiele?

niedziela, 8 marca 2009

Kiedyś

Kiedyś byłam bardzo wesoła, pełna energii i optymizmu. Nic nie było w stanie mi zepsuć humoru (no, prawie nic). Miałam piękne ideały, plany na przyszłość i bezgraniczną wiarę w to, że cokolwiek się stanie zawsze wyjdę na prostą. Bezgraniczną wiarę w to, że zaraz za każdym zakrętem jest piękna, prosta, słoneczna droga.
Kiedyś wierzyłam w piękną miłość - niekoniecznie bardzo wzniosłą i romantyczną, ale piękną. Taką, która pozwala przezwyciężyć wszelkie trudności, która jest silniejsza i mądrzejsza po każdym ciężkim czasie. Taką, która z biegiem lat dojrzewa, zmienia się, ale nie traci na wartości, wręcz przeciwnie, staje się coraz piękniejsza. W sumie to nadal wierzę w taką miłość. Tylko gdzieś po drodze umarła wiara w to, że może być ona wzajemna. Że jest możliwe, żeby dwoje ludzi spotkało się i pokochało tak samo mocno, i tak samo mocno chciało dbać o siebie, o miłość.
Cóż...
Przeraża mnie to, kim się stałam. Okropnie jest czytać swoje zapiski i uświadomić sobie, że niewielki ich procent jest pozytywny, radosny. To strasznie smutne. Gdzie się podziała Kinga, która potrafiła się cieszyć z każdej drobnostki?
Pesymista to optymista z bagażem doświadczeń. Widać mój bagaż nie jest jeszcze zbyt pełny, bo mimo wszystko pesymistką bym się nie nazwała. Szkoda tylko, że doświadczenia przytłaczają mój optymizm.
A najgorsze jest to, że jestem sama sobie winna. To przecież ja dokonuję wyborów w swoim życiu. To ja wybieram ludzi, którzy mnie krzywdzą, a odrzucam tych, którzy by mi nieba uchylili. Dlaczego???

piątek, 6 marca 2009

Kto pod kim dołki kopie...

Dziś "tatuś" próbował się dodzwonić ranną porą. Kilka razy próbował. Niestety (chociaż czy na pewno?), telefon był w drugim pokoju, na ładowarce, wyciszony. Ja zajęta bobasem: tu zabawa, tu kupka, tu kaszka... No, nie słyszałam, najzupełniej w świecie.
Przy kolejnej próbie dodzwonienia się, natrafił na zajętą linię. Bywa, prawda?
Kończę, a tu esemes pełen wyrzutu i lekkiego nadąsania: że jak to tak?, zamiast puścić sygnał, ja sobie z kimś innym rozmawiam, a on chce się do nas dodzwonić. Esemes zakończony sarkastycznym "dziękuję".
Całkiem niedawno (kilka miesięcy to w końcu żaden szmat czasu) to ja na próżno próbowałam się dodzwonić do "tatusia". Często nie mógł odebrać, bo zabawiał się z "panienką". A przed wyjściem do niej potrafił nawet całusa mi dać...
Cóż, teraz przynajmniej może się przekonać, że to wcale nie jest miłe, tak dzwonić i dzwonić bez odbioru. Tylko różnica polega na tym, że ja nie robię tego celowo, złośliwie.
Kurcze, niech mu ktoś w końcu wytłumaczy, że nie ma do mnie żadnych praw, bo sam z nich zrezygnował. A co za tym idzie, jego oczekiwania mojej dostępności na każde życzenie lub zaraz po są całkowicie bezpodstawne.

I czemu w ogóle ja się tym wszystkim tak przejmuję???

niedziela, 1 marca 2009

01.03.2009

Dziś Zosia skończyła 8 miesięcy.
Przez cały dzień świeciło piękne słońce i zapraszało na dłuuuuugi niedzielny spacer.
Tak pięknie zapraszało, że spacerowałyśmy (ja, Zosia i moja mama) trzy godziny wdychając ciepły powiew wiosny.
Tak, tak, wiosna jest wyraźnie wyczuwalna (a mały mrozek ma wrócić dopiero w połowie miesiąca na trzy dni).
Fajne są takie spacery - z ciepłym powietrzem wtłaczają w płuca pęcherzyki radości. Pęcherzyki pęcznieją i rozmnażają się przez pączkowanie, jak drożdże ;o), aby wesoło wybuchnąć, jak fajerwerki.
Fajne było dzisiaj.
:o)
Jutro przyjeżdża "tatuś". Ciekawe, czy nadal będzie mi tak fajnie...