Zosia jest bardzo do mnie przywiązana, bo spędza ze mną większość czasu. Tak zwykle bywa w przypadku samotnych matek i ich dzieci. O wiele bardziej wolałabym, żeby był przy nas mąż i ojciec, którego obecność zrównoważyłaby moją w życiu Zosi, i który wypełniłby jej czas, tym samym odciążając i mnie. Niestety, niedoszły mąż i ojciec sam, z własnej i nieprzymuszonej woli zostawił nas wybierając inne życie, u boku kogo innego. Dwa dni po jego odejściu rozmawiała z nim moja mama. Pytała, czy zastanowił się nad tym, co robi, czy jest pewien swojej decyzji, czy to na pewno to, czego chce. Zadała mu pytanie, jak będzie się czuł za jakiś czas, kiedy to Zosia zacznie mówić "tato" do innego faceta, a do niego będzie się zwracać "proszę pana"lub na "ty". Na to "tatuś" odparł, że chyba będzie mógł odwiedzać Zosię.
Zosia przeważnie spędza ze mną 24 godziny na dobę. Ale również dość często zostawiam ją pod opieką babci - babci którą zna doskonale, na której może polegać i przy której czuje się bezpieczna. Zostaje z nią przede wszystkim w ciągu dnia, kiedy spożywa inne pokarmy, a moje mleko stanowi tylko przekąskę lub pierś pełni rolę przytulanki. Ale zdarzało się również, że były same przez dłuższą część wieczoru. Jednak zawsze na noc wracałam do córeczki, bo bez cycusia ciężko jej przetrwać do rana. Myślę, że z babcią, którą zna i kocha wytrzymałaby i noc (z małymi problemami i częstym lulaniem). Wiem doskonale, że totalne przywiązanie dziecka do siebie nie jest dobre, że obie musimy się nauczyć, że nie będziemy razem w każdej chwili.
Nasze najdłuższe rozstanie trwało 8 godzin i Zosia bardzo je przeżyła. Gdy wróciłam nie chciała przyjść do mnie na ręce, odpychała mnie i odwracała się ode mnie. Na moje uśmiechy reagowała istną pogardą. Myślałam, że może jest po prosty zmęczona i nie ma siły na uśmieszki. Jednak kiedy do domu wszedł mój tata i radośnie przywitał się z Zosią, odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech. Zagadana przeze mnie znowu obrzuciła mnie smutnym spojrzeniem i odwróciła głowę w drugą stronę, wyciągając rączki do dziadka. Dopiero cycuś ją ukoił. Pociągnęła parę razy, objęła go obiema rączka, wypuściła na sekundę i uśmiechnęła się promiennie, po czym znowu zajęła się mleczkiem. Winy mamy zostały odpuszczone. Już było ok.
Tata odwiedza Zosię raz w tygodniu, w niedziele. Kiedyś przyjeżdżał i w środku tygodnia. Teraz nie może, bo pracuje, a ma do niej spory kawałek (my Warszawa, on Sochaczew). Mimo tego, że naprawdę bardzo mnie skrzywdził, nie ograniczałam mu kontaktów z dzieckiem, nie robiłam problemów, nie stwarzałam trudności. Traktowałam go jak człowieka, bez złośliwości. Praktycznie mógł przyjeżdżać kiedy chciał, być u nas tak długo, jak mu się podobało. Zawsze był częstowany obiadem. Niejednokrotnie uciął sobie drzemkę podczas wizyty (w chłodny dzień nawet przykryłam go kocykiem). To ja zawsze namawiałam go, żeby uczestniczył w zabiegach pielęgnacyjnych Zosi, ale on nie bardzo się do nich garnie. Zmiana pieluchy z kupą to za duże wyzwanie, ubieranie też woli zostawić mi, karmie zbyt go nie pociąga, przy kąpieli uczestniczył tylko raz i zajął się robieniem zdjęć. Ja naprawdę chciałabym, żeby nauczył się "obsługi" Zosi. Byłoby mi łatwiej podczas jego wizyt. Ale nic na siłę.
Gdy odwiedza Zosię, czasem wyślę ich samych na spacer, czasem zostawiam samych w pokoju. Żeby tata mógł nacieszyć się córką bez poczucia kontroli i obserwacji z mojej strony, a i ja wtedy mam chwilkę dla siebie. Bawi się z nią przeuroczo i obojgu im to służy, ale opieka nad dzieckiem to nie tylko zabawa.
Zosieńka nie zna rodziny swojego ojca. Ostatni raz babcia odwiedziła ją 02.11.2008r. Od tamtej pory się nie widziały. To bardzo długi czas dla dziecka. Na tyle długi, że Zosia zdążyła już zapomnieć. Po rozstaniu z tatą Zosi wielokrotnie zapraszałam jego mamę w odwiedziny (raz nawet ja pojechałam do niej, ale bardzo przeżyłam tą przejażdżkę - wizyty w Sochaczewie są, póki co, ponad moje siły). Kilka razy była, jednak częściej coś stało na przeszkodzie odwiedzinom. Zaproponowałam, że jak będzie miała czas, ochotę i możliwość, żeby zadzwoniła i przyjechała (o ile nie będzie to kolidowało z naszymi planami, a nie prowadzimy bujnego życia towarzyskiego, więc występuje mało przeszkód z naszej strony). Kontakt rozszedł się po kościach. Ja dzwoniłam coraz rzadziej, druga babcia również. Uważam, że nie jest moją rolą ciągłe namawianie babci na spotkania z wnuczką. Gdyby jej naprawdę na tym zależało, szukałaby kontaktu. A kontakt z dzieckiem nie polega na przesłaniu, nawet najpiękniejszych, prezentów.
Wizyta w domu ojca byłaby dla Zosi wizytą w obcym miejscu, wśród obcych ludzi. Zosia nie wie, co to prawdziwy, pełnoetatowy tata. Owszem, cieszy się na widok swojego ojca i lubi z nim spędzać czas, ale tak samo cieszy się na odwiedziny cioci, wujka, czy prababci. Ba, z nimi ma i większy, i częstszy kontakt. Wyjazd z samym tatą, bez mamy, nawet na jeden dzień byłby dla niej wielkim przeżyciem. Niestety negatywnym. Znalazłaby się w domu bardzo odmiennym od jej domu, bez kogokolwiek, przy kim czuje się bezpiecznie. Dzień spędzony w takim oderwaniu od rzeczy znanych i bezpiecznych byłby tragedią, noc - totalnym koszmarem. I to nie tylko dlatego, że w czasie snu kilkakrotnie szuka piersi, a jak jej nie znajduje budzi się z płaczem. To zbyt dużo nawet dla kilkuletniego dziecka (oczywiście nie chodzi mi o brak piersi ;o)), a co dopiero dla takiego maleństwa.
Nie puściłabym żadnego dziecka samego do obcych ludzi, w obce miejsce z kimś, kogo widuje raz w tygodniu. Niestety w tym przypadku nie skutkuje argument, że ten ktoś to tata, bo Zosia jeszcze nie wie, kto to jest i jaka jest jego rola w jej życiu. Jeszcze nie da się jej wytłumaczyć, że tata to ta i jest przy nim bezpieczna. A sama tego nie czuje, bo to tylko ktoś, kto ją regularnie odwiedza.