Serdecznie witam i o zdrowie pytam

Witam,
mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas i jeszcze kiedyś mnie odwiedzisz.

piątek, 27 lutego 2009

Sentencja dnia

Życie daje kopa w tyłek znienacka i z impetem, wywołując utratę równowagi, podstawia nogę, o którą się potykasz, a jak już się przewrócisz, wdeptuje Cię w ziemię ze słodkim uśmiechem...
...
...
...
Ale czy na pewno???

czwartek, 19 lutego 2009

Szczęśliwości stało się zadość?

Dzisiejszy dzień był trudny: trochę frustrujący, trochę radosny, a trochę smutny.

Dlaczego

Rozpoczął się całkiem sympatycznie: Zosieńka obudziła się skoro świt, radosna i zadowolona. Gdy dziecię nie marudzi i w dobrym humorze, mama, jak naczynie połączone, również tryska entuzjazmem. I tak by pewnie tryskała, gdyby nie jęczące, dręczące i wykańczające Dlaczego?. Dlaczego? jest okropne. Prześladuje mnie od powrotu z Zosią ze szpitala. Dlaczego? zesłał na mnie "tatuś". Oczywiście ewoluuje z czasem, zmienia się i sposób zamęczania mojej biednej głowy (albo serca, kwestia bardzo sporna). Pierwsze było Dlaczego jest dla mnie taki okropny i nie chce zajmować się Zosią? Drugie: Dlaczego nas zostawia ( no mnie jak mnie, ale Zosię)? Trzecie: Dlaczego wybrał inną (i jak w ogóle można myśleć o innych w czasie gdy /podobno/ ukochana kobieta leży z nowo narodzonym dzieciątkiem w szpitalu, na domiar złego leży dłużej niż inni, a każdy kolejny dzień życia dzieciątka jest darem niebios - jak to u wcześniaków). Kolejne: Dlaczego woli spędzać czas z cudzym dzieckiem, nie własnym? Następne: Dlaczego kłamie (że z nią nie jest, skoro jest)?; Dlaczego wszystkim dookoła opowiada jak bardzo żałuje, tylko nie mi?; Dlaczego chce wrócić? itd, itp, etc...
Wczoraj pojawiło się kolejne: Dlaczego chce nas zabrać ze sobą za granicę?
To jest naprawdę okropne. Dlaczegości wykańczają, a ja nie potrafię wyrzucić ich z głowy. A może nie chcę? Bo gdzieś podświadomie szukam dla niego usprawiedliwień? Tylko dlaczego?
Póki co naprawdę mocno się zastanawiam, dlaczego chce nas tam zabrać. Po co mu my? W końcu sam z nas zrezygnował. Nikt go do niczego nie zmuszał. Skąd nagle ta przemiana i co się za nią kryje?

Szczęście

Huśtawki nastrojów to moja specjalność. Z ogromnej frustracji i braku humoru wpadłam w wyśmienity nastrój. A to za sprawą mojej mamy, która pojawiła się z pączkami niewiele po godzinie 17. Dowiedziałam się, że jedzie nieco wcześniej i trysnęłam euforią. Tak, tak, euforią. Zaczęłam śpiewać i tańczyć z Zosieńką na rękach, ku wielkiej uciesze córeczki. I tu potwierdza się teoria głoszona przez wielu psychologów: szczęśliwa mama (rodzice) = szczęśliwe dziecko. Zosia była wniebowzięta. Śmiała się w głos, miała tak rozradowane oczka, że aż miło było popatrzeć. Ona często jest zadowolona, ale takiej fontanny szczęścia w jej wydaniu jeszcze nie widziałam. Nigdy. Babcia również była w szoku, że Zosia potrafi się tak głośno śmiać. Nie tylko buzią, ale cały ciałkiem.

"- Czy nieszczęśliwi rodzice mogą mieć szczęśliwe dziecko?
- Nie. Choć oczywiście kiedy dziecko dorośnie, może stać się szczęśliwe. Ale nie stanie się takie,
dzięki rodzicielskiemu spadkowi, tylko na skutek własnego wysiłku, psychologicznej pracy nad
tym, żeby to dziedzictwo przekroczyć"
"Jak wychować szczęśliwe dzieci" W. Eichelberger w rozmowie z A. Mieszczanek.

Cóż, morał z tego taki, że muszę być szczęśliwa, po to, żeby moja córka również była. Teraz tylko potrzebny mi klucz.

środa, 18 lutego 2009

Cudownieeeeeeeee

Jak to cudownie być mamą. Naprawdę.
Przedwczoraj moja Maleńka wprowadziła odrobinę magii. Po wydojeniu 200 ml mleczka modyfikowanego wtuliła się we mnie i zasnęła. Tak słodko, tak po prostu. Bez marudzenia i wiercenia. Bez bujania, lulania i nucenia kołysanek. Czyli bez zabiegów, które zwykle skuteczniej działają na mnie niż na Zosieńkę. Zsunęła się w dół, ulokowała główkę na piersiach, wczepiła paluszki w moje ramiona i zasnęła. Byłam tak poruszona, szczęśliwa i ... zszokowana, że zasnęłam również :o). Leżąc na plecach, z córeczką na brzuchu. A to wszystko nie między 23.00 a 2.00, a o 21.00 - jakże pięknej i młodej godzinie :oD.
To jest naprawdę cudowne. Dla takich chwil warto znieść wszelkie niedogodności rodzicielstwa. Czy może być coś piękniejszego, od maleńkiej istotki, która z takim bezwarunkowym zaufaniem zasypia wtulona w rodzica? Chyba tylko inne objawy dziecięcej szczerości i ufności.

czwartek, 12 lutego 2009

...



...a oprócz zdrowia życzę ci, żebyś cierpiał tak bardzo jak ja. Chociaż przez tydzień cierpiał tak, jak ja cierpię przez ciebie już ponad pół roku...
To bardzo okrutne życzenie, módl się, żeby się nigdy nie spełniło ;o(

środa, 11 lutego 2009

Strrrraszne

Dwa straszne wydarzenia miały dziś miejsce. Naprawdę strrrraszne, żeby nie powiedzieć, że przerażające. Brrr.

Pierwsza: pobranie krwi od mojego maleństwa - biedna, maleńka, zwisająca rączka, wbita w nią igiełka (bez strzykawki) i krew wypływająca z rączki, przez igiełkę, do probówki. Okropny widok dla mamy. A chyba jeszcze gorsze wrażenia dźwiękowe - ukochane maleństwo wydzierające się wniebogłosy i tak bardzo, bardzo nieszczęśliwe naprawdę może rozbić serce na drobniutkie kawałki.
Niestety, jak mus, to mus (szkoda, że nie malinowy :o) ) Na szczęście 15 minut po pobraniu dziecina słodko się uśmiechała.

Druga (z zupełnie innej beczki): spis dokumentów, które muszę złożyć, żeby starać się o zasiłek wychowawczy. Czyli stos zaświadczeń z zakładu pracy, urzędu skarbowego, ZUSu, akt urodzenia dziecka, akt zawarcia związku małżeńskiego z adnotacją o rozwodzie, papierek o alimentach i pięć tysięcy druków, które dostałam do wypełnienia. Okropność!!!
Ciekawe jest to, że jak nasze cudowne państwo wyciąga od nas pieniądze, to robi to w sposób prosty, z niewielką ilością mało skomplikowanych procedur. Gorzej w drugą stronę. Nie dość, że wszelka pomoc i opieka jest tak wspaniała, że jedynie nie pozwala szybko umrzeć (tak, tak! bo godnie żyć nie można), to jeszcze wymaga przejścia przez całkowicie nieprzyjazne procedury, które niejednego mogą odstraszyć.
A przecież ja nie jestem obibokiem, który całe życie uchyla się od pracy i tylko kombinuje jak tu wyłudzić kasę. Uczciwie pracuję, legalnie, płacę podatki, składki na ZUS i wszystkie inne złodziejskie opłaty zabierane mi z pensji. I jedyne czego teraz potrzebuję, to mała pomoc dla mnie i mojego dziecka, na okres nie dłuższy niż 3 lata, po którym to wrócę do ciężkiej pracy na następne 100 lat. I nie miałabym nic przeciwko temu, żeby państwo płaciło mi miesięcznie tyle, ile co miesiąc zabierało z mojej pensji. (Zabierało, bo gdybym miała wybór, opłaciłabym abonament w prywatnej placówce zdrowia, w której mogłabym iść do lekarza, jak jestem chora, a nie tydzień później, bo już nie ma miejsc :o( Eh, przykłady można mnożyć.) Niestety, dostać mogę niecałe 500 zł miesięcznie. Tylko jak za to przeżyć? Czy to tak trudno policzyć, że 500 zł miesięcznie wystarcza na pieluchy i środki pielęgnacyjne dla dziecka? A co z resztą? Co z ubraniami, opłatami za mieszkanie, żywnością, środkami czystości... O drobnych przyjemnościach już nawet nie śmiem myśleć.